
między jedną robotą, drugą robotą, twardą rzeczywistością, szorstką przyjaźnią i paroma innymi prozami i mękami życiowymi udało się wygospodarować kilka – dokładnie sześć – dni na mały wypad do wód. „Wodami” w tym wypadku były Ateny wraz z ich odwiecznym portem – Pireusem oraz, zupełnie niespodziewanie, cudowne, magiczne, Delfy
Oto kilka fotek
reszta kiedyś tam
a tymczasem ledwie nauczyłam się rozróżniać Kalimera od Parakalo już czas na „Acropolis Adieu…” 🙁
muszę to napisać, choć wiem, że się powtarzam – fantastyczne zdjęcia! 🙂
Super
[od Tygrysa: tu był uśmiech Seniority ale jako że był bardzo wielki i szablon wordbooka sobie z nim nie poradził (z boku w skrócie komentarzy powstawała wielka gęba) musiałam go podmienić na niniejszy opis. Ale był! Był wielki, promienny i szczery – niech Seniorita mi wybaczy]
widzę, że testujesz nowy obiektyw
A ta psinka, to chyba nie jest mój prezent?
@ Marcin: ależ powtarzaj się, powtarzaj ;)!
@ Seniorita: Twój prezent, hmmm…. nie odważyłabym się go tu publikować :).