Dawno, dawno temu. W niezwykle odległej galaktyce, gdy niektórzy mieli jeszcze włosy, inni mniejsze opony około-brzuszne, a jeszcze inni po prostu więcej czasu na wszystko, studiowałam sobie radośnie Archeologię Śródziemnomorską.
Kierunek tak fascynujący jak naonczas zupełnie niepraktyczny. Ale takie to były szczęśliwe czasy: można było wybierać niepraktyczne kierunki bo i tak studia i rzeczywistość mocno się rozjeżdżały. Kto mógł przypuszczać, że już za chwileczkę, już za momencik wszystko się zmieni i wściekłe kapitalistyczne zasady życia rozwalą ten zaciszny ekosystem.
Choć wszystko się zmieniło zdążyłam jeszcze ukończyć studia, uzyskać absolutorium (udokumentowane oficjalnym glejtem, a nie jakieś tam, nie przymierzając, prezydenckie 😉), ale już na pracę magisterską czasu wówczas zabrakło.
Zaczęło się korzystanie z dobrodziejstw kapitalistycznej cywilizacji, a to działalność gospodarcza, a to praca w korpo a to pierwszy kredyt…
Ale kilka lat później , w skutek pierwszego (z wielu
następnych w serii) kryzysu pracownika etatowego, postanowiłam coś sensownego
ze swoim życiem począć. Padło na magisterkę.
Pierwotna praca była już wprawdzie w połowie napisana, ale jakoś straciłam do
niej serce, a i możliwości dokończenia były jak to relacje na facebooku –
„skomplikowane”.
Zmieniłam promotora i temat ale nie zmieniłam ram czasowych i geograficznych. Mój temat wciąż ‘leżał’ na obrzeżach imperium rzymskiego, w Tunezji.
I tak z początkiem maja 2001 roku ruszyłam wraz z moją Najserdeczniejszą Przyjaciółką ze Studiów, w skrócie NPzS (która nota bene podążyła śladami Indiany J. i została etatowym archeologiem), na podbój Imperium Kartagińskiego. A właściwie tego, co z dawnego imperium pozostało.
Spokojnie, kolejnej wojny punickiej nie wywołałyśmy, ale
też wyprawa była mocno tematyczna, więc relaksujących obrazków z plażingu też
nie będzie.
Tylko sam hardcore! Kamienie! Ruiny! Artefakty! Jeszcze więcej kamieni i
artefaktów!!!
Niestety, w tamtym czasie nie prowadziłam jeszcze bloga
(czy istniało już w ogóle to pojęcie?!), nie wrzucałam pasjonujących postów w
stylu „tu byłam, piardłam, bekłam” na fejsbooku, ani nawet – o zgrozo! – nie
prowadziłam dzienniczka podróży. Tak więc… nic nie pamiętam 😊. Pozostały
tylko słabe zdjęcia (może trzeba by się znów wybrać do Tunezji w celu zrobienia
nieco lepszej dokumentacji fotograficznej).
Ale, że do tej podróży mam ogromny sentyment, stąd właśnie ten reasumujący wpis
(KTÓRY OCZYWIŚCIE NASTĄPI, JAK ZNAJDĘ TROCHĘ CZASU NA JEGO NAPISANIE 😉)