jak nie zostałam biegaczem (artykuł sponsorujący)

Wpisem tym otwieram nową kategorię: RUN, Tygrys, RUN! lub inaczej: JOG, Tajger, DŻOG! albo zwyczajnie: Biegaj, Moniś, biegaj!

Bo chodzi generalnie o to, że moje od kilku lat mizerne przymiarki do biegania weszły ostatnio w nowy wymiar, mianowicie zapisałam się na pierwszy w życiu bieg z rywalizacją w tle. Piszę „w tle”, bo generalna istota tego biegu to fan, run and fimejl stajl. A w zasadzie ma to być zachęta do biegania bardziej, niż nie wiadomo jakie wyścigi na pudło.
Nike organizuje na całym świecie taki bieg dla kobiet only. 6000 uczestniczek max, z imprezami towarzyszącymi i ogólnie ma być super! (cokolwiek to dla kogokolwiek oznacza) I do tego w nocy. Stąd nazwa: „She runs the night”.

Miało być zatem być tak pięknie…
Czerwcowy ciepły wieczór, pejzaż warszawskiej starówki widziany dookoła, światło (głównie różowe, bo w takie kolorki uderzył Nike) i dźwięk – tego bałam się najbardziej, bo na ogół muza na imprezach około-fitnesowych jest absolutnie nie do przyjęcia. No dobra, najbardziej to ja się bałam podbiegu pod Karową, ale dzięki nieocenionemu wsparciu PRSa, w wieczór poprzedzający start, przebiegliśmy sobie całą trasę i już wiem, że nie ma się co bać Karowej. Daje radę 🙂
Natomiast gorzej jest z burzami, deszczami i innymi wygłupami atmosferycznymi! Mimo mojego zapału, mimo rozpoczętych, wiejących mocną amartoszczyzną, treningów z rewelacyjnym, zachęcającym i motywującym Endomondo, mimo starannie wyselekcjonowanej garderoby (w końcu jak szoł to szoł: to ja mam być bardziej w ruuuż, czy może w oraaanż? a chustkę to założyć na głowę, czy nie, czy może tylko fikuśnie przewiązać? w spodniach to oczywiście białych, albo może jednak czarnych? ech te dylematy…) BIEG SIĘ NIE ODBYŁ!!!! No, ale nawałnica była taka, że ja się nie dziwię.

O, tu fotka od Taty, który w tym dniu przejeżdzał się rowerkiem akurat po okolicy :

konkretnie i bez żartów zalana wisłostrada w dniu biegu „She runs the night”

Za to została… koszulka! 😀
Pierwsza z serii, mam nadzieję, bo zapał jest, plany są, a największy mój – jak na razie – biegowy sukces, to taki, że udało się 'podpalić’ do idei również PRSa. Od kilku lat się przymierzaliśmy (mentalnie) i rozważaliśmy (teoretycznie) i partycypowaliśmy (wirtualnie) w Biegu Powstania Warszawskiego. W tym roku musi się już udać na serio i w realu!
Zaraz lecimy na trening, tym razem leśny, w okolicach Dziekanowa.

Choć jeszcze nie zostałam prawdziwym biegaczem, to wierzę, że kiedyś (niebawem) zostanę.

Tymczasem do zobaczenia w następnej koszulce 😉

 

she runs kolaż
co se pobiegałam po „tarasie” to moje 😉

 

Powiązane zdjęcia:

Author: Tygrys

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.