Obiecałam wpis dla ludzi o mocnych nerwach? Obiecałam. No to i ten wpis. W sensie wpis będzie jutro, dziś tylko galeria zdjęć.
Za to jakich! Tylu ruin, świątyń, kolumn, kapiteli, skorup, reliefów, kamieni i różnych innych artefaktów, żaden mięczak nie zniesie ;-).
Tylko prawdziwi twardziele dotrwają do końca. Zapraszam 🙂
A TERAZ OPIS OSTATNICH KILKU DNI:
23 sierpnia AD 2014 opuściłyśmy pustynne Bam, by przez Kerman, udać się – ponownie nocnym – „otubusem” do Shiraz, bodaj najbardziej turystycznego miejsca w Iranie. I nawet nie dlatego, że samo Shiraz jest takie cudowne (wbrew temu, co piszą przewodniki, nas nie zachwyciło), ale ze względu na skupisko antycznych atrakcji wokół. Problem z tym 'wokół’ jest tylko taki, że do części z nich nie da się nijak dojechać publicznym transportem, do niektórych się da, za to zajmie to tyle czasu, że nie zmieściłybyśmy się w limicie (w końcu życie turysty to nieustający pęd za kolejna atrakcją, w kolejnym miejscu tak, żeby zdążyć jak najwięcej zmieścić w ciągu coraz szybciej kurczącego się urlopu). Tak więc postawiłyśmy na opcję prywatnego kierowcy, którego wynajmuje się na cały dzień za mniej więcej 180-250 PLN za dzień.
Pierwszego dnia trafił nam się niezły przystojniak (za pośrednictwem kochającego inaczej pracownika informacji turystycznej), niestety kontakt z nim był utrudniony ze względu na brak wspólnej platformy porozumienia. Pouśmiechaliśmy się zatem uroczo do siebie pomiędzy Shiraz-Pasargadae-Nagsh-e Rostam – Persepolis.
Drugiego dnia postawiłyśmy na doświadczenie i wynajęłyśmy rekomendowanego przez hotel i przez LP niejakiego pana Mortezę, który okazał się być bardzo miły, dobrze zorganizowany, nieźle mówiący po angielsku, do tego psioczący na ustrój 😉
Pan Morteza miał jedną zasadniczą wadę (poza tym, że gaduła): kazał nam wstać o 4:30 sic! tak abyśmy mogły zacząć sie wdrapywać na straszną górę ok. g.7 rano. Miał rację. Gdy schodziłyśmy w dół przed 9-tą było już koszmarnie gorąco. A potem to już jak zwykle w Iranie: 35…36…37…etc.
Noc z 26-go na 27-go sierpnia spędziłyśmy ponownie w autobusie (to jakaś tutejsza karma. Zła karma: „spędzisz noc w irańskim autobusie”), aby o wschodzie słońca wjeżdżać do Ahvaz. Nie było dobrze. Najpierw zdziwiła mnie duża ilość dzikiej roślinności, w tym całkiem pokaźnych drzew (Irańczycy dbają o roslijność i ją mocno podlewają, bo muszą, ale ta była dzika, a jednak rosła i dobrze się miała); niepokój wzrósł, gdy ujrzałam dość potężną rzekę, pełną…. wody! Tak, tak dotychczas widziałyśmy dużo rzek w Iranie, ale wszystkie były piaszczyste. Wszystko stało się jasne, gdy wysiadłyśmy z autobusu: natychmiast zaparowały mi okulary. Wokół było gorąco (na oko ze 45 stopni) i niemożliwie wilgotno! A potem już tylko cieplej i wilgotniej….
Nasz chytry plan, aby jakimiś minibusami, czy innymi savarisami przedostać się do Shush (starożytnej Suzy -stolicy elamickiego państwa), ale najpierw upewnić się, jak za dwa dni wyjechać stąd dalej na północ, bardzo szybko szlag trafił, bo nikt w Ahvaz nie mówił po angielsku. Udało się tylko złapać taksówkę, ustalić marszrutę: Shushtar-Choga Zanbil-Shush i wytargować cenę (180 PLN) i ruszyłyśmy na podbój irańskiego bieguna gorąca.
Taksówka miała na szczęście klimę. Co z tego, skoro i tak musiałyśmy z niej w końcu wysiąść.
Opuściłyśmy Shush tak szybko, jak się dało, bo przez pot zalewający oczy i tak nic nie widziałyśmy, a aparaty fotograficzne wyślizgiwały się z rąk, nie pozwalając na popełnienie genialnych ujęć.
Chociaż ucieczka z Shush nie była wcale taka łatwa, bo tam się prawie nic nie zatrzymuje, a w każdym razie nic co nas by satysfakcjonowało. Trzeba najpierw pojechać taksówką (20 PLN) do pobliskiego (40km) Andimeshk i tu cierpliwie poczekać na autobus z Ahvaz, jadący na północ.
Gdy kreślę te słowa, to jestem już właśnie po 'przepysznym’ śniadanku, spożytym w uroczym (fotki w następnym poście), ekskluzywnym jak na nasze dotychczasowe doświadczenia, hotelu w Kermanshah.
A co tu widziałyśmy, robiłyśmy i dokąd się udałyśmy opiszę w nastepnym – jak zwykle mrożącym krew w żyłach (szkoda, że nie naszych) – odcinku.
a gdzie zdjęcie tego przystojnego, choć niedoświadczonego 🙂 kierowcy?
Taki był niedoświadczony, że nie bardzo było sensu robić zdjęcia. Przy okazji płacenia za obiad pojawiła się drobna różnica zdań więc nie było atmoswery do zdjęć. Musisz uwierzyć na słowo.
a poza tym wiesz… nie był tak przystojny jak nasz tybetański przewodnik, więc sobie darowałyśmy. Trzeba trzymać poziom 😉
a był chociaż przystojniejszy niż nasz syryjski kierowca, autor słynnego przeboju „Monika”?
Nie musiałaś przypominać, nie musiałaś ;-P