umarł 2013 niech żyje 2014!

Tiaaa, to był trudny rok. Nie, żeby zły, wręcz przeciwnie, przyniósł dużo pozytywnych zmian, ale wszystkie one okupione były większym lub mniejszym (a czasem wręcz potężnym) stresem emocjonalnym. 
No, w ogóle to był rok pełnej mobilizacji. Na polu pracowym, prywatnym, rozrywkowym, zdrowotnym, sportowym, lokalowym, rozwojowym, intelektualnym i emocjonalnym. Ale już się szczęśliwie kończy (choć nie chwalmy roku, zanim nie wybuchną fajerwerki na błoniach stadionu X-ups! Narodowego) i ja sobie życzę, aby przyszły był ciut spokojniejszy i koncentrował się raczej na premiowaniu roku obecnego (w sensie po owocach w 14-stym poznacie 13-sty)

Jednym z takich pozytywnych, acz niezwykle mobilizujących aspektów 2013 było oczywiście bieganie.

Dziedzina dla mnie nowa, nieśmiało jedynie czasem w przeszłości kąsana, w tym roku nabrała znamion jakby-pasji (piszę „jakby”, bo gdy porównam ją do swoich początków uprawiania Aikido, to jednak wówczas uległam większemu szaleństwu). Szaleństwo tym razem mnie ominęło (a może szkoda), ale (prawie) konsekwentnie wciąż biegam. Czy to upał (bywało ponad 35st!), czy mróz (np. dziś nad ranem), czy to dzień, czy wieczór, o świcie lub też w nocy, gdy szarpana wspomnianymi na wstępie emocjami, nie mogąc dłużej spać, wstawałam o 3:30 i ruszałam biegać (nawet pomagało, przynajmniej na jakiś czas :-)); po alejkach, chodnikach, parkach i lasach (no, jednym lesie, bo udała się ta sztuka tylko raz), ale najczęściej jednak po chodnikach. Wot żizń: jak się mieszka w środku miasta to szukanie ustronnego, nafotosyntezowanego miejsca wiąże się z uruchomieniem samochodu i nie dość, że wydłuża czas „treningu”, to cały ekologiczny efekt szlag trafia.

Podsumowując swój biegowy rok:

– niespełna 500 km (byłoby więcej, ale choróbska przeszkodziły :-/ ) ale pierwszy krok na księżyc wykonany
– dyszka w 1h i ok. 5min (no nie jest łatwo poprawić czas o 10% 🙁 )
– najdłuższy pokonany dystans 13 km (ale w przyszłym roku będzie jakiś półmaraton! na pewno!)
– koszulki z 6 biegów, udział w 3 (no jakoś tak wyszło…. ;-))
– brak ujemnych kilogramów, wręcz przeciwnie nawet :-/ (znowu te choróbska)
– ulubiona trasa: przez Filtry, na Pola Mokotowskie, wpieriod ku cmentarzowi Żołnierzy Radzieckich i z powrotem, w sensie nazad

Oto ta trasa:

a tu dokumentacja:

Powiązane zdjęcia:

Author: Tygrys

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.