Ścieżka rowerowa w Warszawie jest!
Tak, tak, naprawdę, to wcale nie żart!
Jest! Poszarpana, pourywana, poszatkowana, znienacka się kończąca , lub też zgrabnie przechodząca w asfalt ulicy pod prąd, generalnie atrakcji co niemiara! Ale jest! Szczęście nasze najzdrowsze!
Kiedyś jakoś jej nie zauważałam, bo kiedyś traktowałam rower bardziej jako sprzęt rekreacyjny, niż jako środek transportu, czyli było mi generalnie „ganceagal”, czy ścieżka jest, czy jej nie ma, czy jest jej pół kilometra, czy może ciut więcej, bo i tak liczyła się rekreacja, czyli jazda po krzywych chodnikach, wertepach, przechodniach… dawała fan. A tak w ogóle, to najlepiej było wywieźć rower samochodem za miasto i wtedy dopiero poszaleć, np. w Puszczy Kampinoskiej.
No, ale to się od jakiegoś czasu zmieniło, zwłaszcza od boleśnie przeze mnie na tym blogu nagłaśnianego faktu rychłej konieczności codziennego przemieszczania się na odległą ul.Zadupie 666!
No i nagle przestało być zabawnie. Bo, gdy rower ma mnie transportować, szybko, sprawnie, bezpiecznie, to ta ścieżka rowerowa nabiera przeolbrzymiego znaczenia.
I nagle okazuje się, że jest jej wprawdzie ciut więcej niż 0,5 km, ale ciut tylko, I że niby się szumnie mówi o wielu ścieżkach rowerowych, pluralizmem ścieżkowym propagandziarze epatują, ale mi te kilometry poszarpanych odcineczków i tak składają się w jedną malusią, króciusią, ścieżynkę.
I wcale w związku z tym nie dziwi, że się nie promuje (w sensie zorganizowanie administracyjnym, bo oddolne inicjatywy różnych Mas Krytycznych czy Stowarzyszeń Szalonych Cyklistów oczywiście są) przesiadki na rowery, bo przecież jakby nagle cała tzw. Wielka Warszawa (czyli miasto z przyległościami) wraz tłumami niezameldowanych, za to regularnie przyjeżdżających tu do pracy, się nagle przesiadła na rowery to na jeden m2 ścieżki przypadnie ilu?
Rachunek jest prosty!
Policzmy: tę całą masę Warszawiaków i „Warszawiaków”, generalnie ludzkości mającej swoje 'centrum interesów’ w Warszawie można szacować na ca 4mln. Ścieżek rowerowych w/g wikipedii jest 275km. To podzieliwszy jedno przez drugie wychodzi jak nic 14,5 rowerzysty na mb ścieżki! A on, ten rowerzysta, większy nawet jest niż zwykły człowiek bez rowera! No to ja dziękuję!
No i tak sobie jeżdżę, coraz smętniej patrząc na te nasze niby ścieżki, i tak sobie myślę, że może one się dopasowały do tego miasta, może to taka karma, poszarpane, pourywane trakty pasują do tego poszatkowanego miasta…
A cały ten dzisiejszy wpis wziął mi się stąd, że wczoraj udałam się – rowerem oczywiście – na odległy Tarchomin.
Nie był to pierwszy raz, tyle, że wczoraj postanowiłam zmierzyć się z trasą AK. Uparłam się mianowicie, że dojadę ścieżko-traktem po całości w-jej-zdłuż.
Bo się tak przecież da!
Ta. Tyle że przez czas jakiś tylko. Nawet przez ten jakiś czas jest przyjemnie dość. Ale potem wszystko znika i zostaje asfalt 'nur für autos’!
I nagle znalazłam się na Marymoncie, z którego nijak – cały czas próbując trzymać się obydwoma kołami, pedałami i sakwami, trasy AK – nie mogłam się wydostać. W końcu, po kolejnej histerycznej próbie, poczułam się jak Nicolas Cage w Red Rock :]
I wtedy oczom mym ukazał się….
… Marymont.
Nie jakiś zwyczajny ordynarny, paupersko-blokerski fragment miasta. Nie. To był TEN Marymont!
To miejsce, któremu cała okolica zawdzięcza swą nazwę.
Czytałam o nim, słyszałam, ale nijak mi do niego po drodze było. I oto proszę, sam mi stoicko wlazł pod koła.
To tu właśnie była „Marimą”, czyli MARIE MONT! Czyli Góra Marii. Marii Kazimiery, Marysieńki Sobieskiej, dla której to małżonek król, pod koniec XVIIw, na owej górze we wsi Polków, letniskową daczę w/g projektu Tylmana z Gameren pobudował.
Daczę następnie odkupili Wettynowie, Sasi w sensie, i przerobiwszy na myśliwski pałacyk, spustoszenie wśród okolicznej zwierzyny czynili.
A gdy czasy królewszczyzn wszelakich się definitywnie skończyły, Antonio Corazzi zaadaptował i zabudował w 1820 całą okolicę na potrzeby pierwowzoru dzisiejszej SGGW, czyli pierwszej w Królestwie Polskim (a trzeciej w Europie!) wyższej uczelni rolniczej – Szkoły Agronomicznej. Pałacyk Marysieńki (przebudowany w 1853 w8g projektu K.Martina) stał się kaplicą uczelni.
W 1862r. szkoła wyniosła się do Puław, a posiadłość zagarnęła carska kawaleria, jakże twórczo urządzając w niej koszary, magazyny itp.
W końcu nastały czasy niepodległe i ojcowie Marianie przywrócili funkcje sakralne dawnemu pałacowi, dokonawszy następnie przetworzeń i rozbudowań w 1925 (by Z. Mączeński?) oraz w 1960 (B. Zborowski), w końcu na kościół p.w. Matki Bożej Królowej Polski przerobili.
I on to, ze swą „pseudobarokową fasadą”, oczom mym beznadziejnie obłąkańczo (hmm przez krótki czas w międzywojniu był tu instytut dla beznadziejnie chorych, może to stąd?) krążącym po Marymoncie, ukazał się znienacka.
Niech i Wam się ukaże:
______________
źródła:
T.Pawłowski, J.Zieliński, „Żoliborz Przewodnik Historyczny”, wyd. Rosner&Wspólnicy, 2008
Marta Leśniakowska, „Architektura w Warszawie”, wyd. „Arkada”, 2005
Aleksander Janowski, „Warszawa”, seria „Cuda Polski”, Wydawnictwo Polskie, 1930 (reprint wyd.LTW)