SABAJDIII…

… czyli Dzien Dobry po laotansku

24-29/11/2008

Juz 5-ty dzien w Laosie i juz 5-ty dzien mam mieszane uczucia!
Laos jest bardziej azjatycki od tego, co dotychczas widzialysmy. Bardziej nawet niz Kambodza. Co ma swoje plusy ale jak to zwykle, i minusy.

Plusem jest niewatpliwie jego naturalnosc, pewna 'dzikosc’, ta azjatyckosc wlasnie (dla ktorej przeceiz tu przyjechalysmy, zamiast na taka np. riviere za przeproszeniem francuska), ale niestety, to powoduje, ze brak konkurencji w branzy turystycznej winduje ceny dla bialych do momentami irracjonalnych poziomow!
A przeciez najdrozej mialo byc w Tajlandii… 🙁
Ale od poczatku…

24/11/2008
Milym, malym, lekko turbulentnogennym samolocikiem Lao Airlines wyladowalysmy na ciupenkim lotnisku w Pakse, na poludniu Laosu.
Nie takie byly plany, ale niestety wzgledy logistyczne nas troche przerosly i znalazlysmy sie w Laosie duzo szybciej niz planowalysmy, kosztem Wietnamu.
Pakse nie zdazylo nas zauroczyc (zreszta, jak przyszlosc pokazala, nie mialoby nawet czym) bo z predkoscia galopujacego Mekongu znalazlysmy sie na dworcu autobusowcym, gdzie z predkoscia galopujacego dwa razy szybciej Mekongu zostalysmy wsadzone do czegos, czego nazwy 'angielskiej’ nie bylam w stanie wymowic. Czytajac przewodniki zastanawialysmy sie co to tez takiego jest ten „sawngthaew”, wymieniany jednym tchem obok samolotow, statkow, autobusow i tuk-tukow. Teraz juz wiemy!
To jest wlasnie typowy „chicken-bus” – polciezarowka przerobiona na osobowy mini-autobus, z walizami na dachu, z zywym inwentarzem i martwa natura w srodku. Nam sie np. trafily 2 male swinki w workach, wydajace co jaki czas urocze 'kviiiiik’.
Takim wlasnie wehikulem, z przeprawa po droddze promem przez Mekong, dotarlysmy do Champasak.
Urocza wioska skladajaca sie z 1 ulicy wzdluz rzeki, paru hosteli (w tym naszego, prowadzonego przez niezwykle entuzjastycznie nastawionego do zycia Laotanczyka) i ruin dawnej swiatyni, w poblizu..
Takie ich male malusienkie (naprawde tyci, ale w Laosie zdaje sie w ogole niewiele sie zachowalo) Angkor Wat

25/11/2008
Champasak – Pakse – Vientiane

Pakse… taaa.. czy juz mowilam, ze tam nic nie ma?
Jak mowie nic, to NIC! NICHTS! NOTHING! NULLO! NIENTE! NICZIEWO!!!
(ciekawe, czy we wszsytkich jezykach swiata slowo 'nic’ zaczyna sie na 'N’)
Tak tez i spedzilysmy ten dzien w oczekiwaniu na wieczorny autobusdo Vientiane: robiac bardzo wiele 'N’
A o godzinie 20.00 ruszylysmy na polnoc tzw. VIP-busem (slowo VIP oznacza kolor rozowy w kwiatki na zewnatrz i lodowata klime wewnatrz, no i oczywiscie wyzsza cene, niz autobus zwykly, pospolity, ordynarny) i juz po 10 godzinach….

26/11/2008
…. wysiadlysmy w Vientiane.
Nie wiem czy jestem  w stanie cos opowiedziec o Vientiane, bo noc spedzona w autobusie wplynela na mnie tak nieprawdopodobnie pozytywnie, ze nawet zapomnialam przyjac kolejnej dawki Malarone!! Pomimo, ze specjalnie w tym celu usiadlysmy, zgodnie z instrukcja skonsumowalysmy przekaska, popilysmy woda, tyle ze…. ja nie wzielam tabletki :]
No to taki wlasnie mam odbior Vientiane – stolicy Laosu.
Choc niewykluczone, ze i bez zmeczenia nie bylby lepszy, bo tez i miasto nie zachwyca niczym specjalnym.
Dwie zaliczone atrakcje to Pomnik Zwyciestwa – ichniejsza odpoweidz na paryski Luk Triumfalny oraz taka jedna bardzo ale to bardzo zlota swiatynie That Luang – najswietsze miejsce laotanskeigo buddyzmu.
Za to wieczorem zdarzylo nam sie pare milych akcentow, w postaci spotkania kilku sympatycznych ludzi, jak chocby, 2 wyluzowanych Wlochow Dario&Fabio, czy Nowojorczyk, z pochodzenia Wegier, w typie „po spedzeniu 7 lat w Tybecie…”, ktorego spotykalysmy przez caly dzien, grajacego swietnie na gitarze, w przedziwnych chwilami miejscach (np. w pralni).

27/11/2008

I znow bladym switem, w mysl zasady: lepiej zdazyc, niz sie spoznic, udalysmy sie na dworzec autobusowy, wsiadlysmy w autobus i autobusem przejechalysmy 10h kreta, gorska droga (tiaaa… kto jezdzil z szalonymi kierowcami autobusow np. w Bieszczadach, to moze sobie wyobrazic)na polnoc Laosu do Ponsavanh.
Dziura Ponsavanh! W zasadzie nie spodziewalysmy sie niczego lepszego, ale tez nie przypuszczalysmy, ze beda takie problemy z noclegiem! Byly!
W koncu zdesperowane wyladowalysmy w spelunie za grosze! Na szczescie idac na jedzenie znalazlysmy cos duzo lepszego (szczerze powiedziwszy: najbardziej eksluzywny nocleg tego wyjazdu, poki co…) i do tego ze sniadankiem.
W Polnocnym Laosie jest zimno!
Jak mowie zimno, to mysle zimno!
Jest NAPRAWDE zimno!
Temperatura wieczorem spada do okolo 10 stopni!
Ja wiem, ze Warszawie jakies minusy lataja, ale my sie tu przyzwyczailysmy do odczuwalnych 40!!!
Za to zjadlysmy bardzo dobra kolacyjke! Po raz pierwszyw Laosie (jak na razie najbardziej nam smakowalo w Kambodzy), a kiedy sie juz tak nachwalilysmy i do siebie i do wlascicieli, to sie okazalo, ze to byla rodzinna knajpa wietnamska i takiez jedzenie!

Tak wiec pierwsze wrazenia z Ponsavanh: ciemno, zimno, siermieznie, o 22.00 wszystko zamkniete. Dobrze, ze chociaz troche pradu jest (choc byly przerwy!), bo w mijanych po drodze wioskach palily sie tylko ogniska…

28/11/2008
Ponsavanh – dzien 2
Plain of Jars – czyli nasz glowny cel przyjazdu tutaj.

Wrazenia wieczorne na temat miasteczka sie potwierdzily, tyle ze bylo widniej i ciut cieplej.
Za to oczom naszym ukazala sie malownicza gorska okolica. Usiana tym, po co tu przyjechalysmy: starymi kamiennymi garnkami. Nikt za bardzo nie wie co to bylo, po co to bylo, ani kto to stworzyl. Ale najczesciej powtarzana 'oficjalna’ wersja glosi, ze garnki (najwiekszy ma ok 3m) wytworzyla jakas megalityczna cywilizacja, ok. 2 tysiace lat temu, jako urny grobowe.
Obejrzalysmy 3 takie skupiska (jedyne 3 udostepnione do zwiedzania, sposrod 136) oraz na dokladke proces wytwarzania 'whisky’ z ryzu (bimber, prosze panstwa, po prostu bimber)oraz pozostalosci rosyjskiego czolgu.
Caly rejon jest zreszta usiany roznymi wojennymi pozostalosciami, w tym wieloma niewybuchami! Uwaza sie, ze ta okolica jest najbardziej na ziemi zbombardowanym miejscem, z czego 30% nie wybuchlo!!! Slady wojny widac zarowno w krajobrazie: liczne leje po bombach, poszarpane gory… jak i w 'architekturze’ – miejsowa ludnosc potrafi wykorzystac np. resztki bomb jako ogrodzenie, czy kolumny na ganku
Smutne miejsce…
Mialysmy jechac jeszcze dalej na polnoc, ogladac jakies megality i jaskinie-kryjowki Pathet Lao, ale znow wzgledy czasowo-logistyczno-finansowe zmienily nasze plany.
Uciekamy stad na zachod, w niziny, do Luang Prabang – ponoc najpiekniejszego miasta Laosu.
I znow 10h w autobusie – czy wszystkie autobusy w Laosie jezdza zawsze 10 godzin?!

29/11/2008

Jedziemy do Luang Prabang…

dojechalysmy! I juz po 2 godzinkach lazenia po uroczym miescie (wpisanym na liste dziedzictwa swiatowego UNESCO) znalazlysmy nareszcie sensowny pokoj za sensowna cene.

Nastepna relacja keidys tam hurtem z LP

————

29/11-03/12/2008
Luang Prabang
Niewielkie miasteczko u ujscia Nam Khan do Mekongu, wpisane na liste Dziedzictwa Swiatowego UNESCO, dawna stolica krolestwa Lane Xang, ze swoimi licznymi swiatyniami (ponoc w XVIII wieku bylo ich ponad 65), francuskimi, kolonialnami fasadami z lat 20-30-tych, waskimi, ciasno zabudowanymi uliczkami, knajpkami, sklepikami, kramikami, hotelikami… zauracza!

Zauracza, ale nijak nie daje sie sfotografowac!!!

Za ciasno, za wasko, za tloczno…

A moze to mi braklo weny?

Tak czy siak, zbyt wielu zdjec nie bedzie!

.

Spedzilysmy tu 3 pelne dni i kawalek (pierwszego wieczora nei licze, bo bylysmy skoncentrowane na szukaniu kwatery! Znowu! Ciekawe jak bedzie w Hanoi), troche zwiedzajac, troche sie obijajac, troche szwendajac bez celu, w kazdym razie udalo nam sie nadgonic braki w wyspaniu.

.

Ogolna konstatacja n.t. lokalnej ludnosci: 10% – Laotanczycy, 10% – Azjaci innych narodowosci, 90% – biali, narodowosci wszelakiej; obowiazujacy jezyk – angielski; rozpietosc wiekowa i portfelowa turystow – ogromna: od postrzepionych globtroterow, poprzez zarosnietych „ksiegowych na wakacjach” (okreslenei Marty), az po geriatryczne klimatyzowane grupy zorganizowane. Nie powiem w ktorej grupie my jestesmy i bez zlosliwosci, prosze! 😉

.

A po kolei bylo to tak:

.

30/11/2008

Najpierw wdrapalysmy sie na gore Phoussi, zeby sobie zrobic oglad i wyrobic poglad na miasto.

Wyglad bylby niezly, gdyby nie te drzewa, ktore wiele zaslanial i nie pozwolily zrobic dobrego lotniczego zdjecia. Slowo „lotniczy” ma tu, wbrew pozorom, wiele sensu, bo jak przy okazji okazalo, lotnisko lezy w zasadzie w miescie, a samoloty podchodzace do ladowania znajduje sia juz tylko nieznacznie wyzej niz szczyt tejze gorki.

.

Po poludniu, twardo wynegocjowanym tuk-tukiem, udalysmy sie 25km za miasto, ogladac wodospad Kwang Si. Rowniez urocze, piknikowe miejsce. Najbardziej zabawne bylo przedzieranie sie ponad wodospadem, przez dzungle, na 2-ga strone rzeki…

W poblizu wodospadu znajduje sie takze 'schronisko’ dla misiow, uratowanych z lap handlarzy. Byla takze tygrysica, ale niestety w marcu 2008 odeszla z tego padolu 🙁

01/12/2008

Jaskinie Pak Ou.

Ok 2 godzin plynelysmy w gore rzeki taka ich prawdziwa, najprawdziwsza waska dluga drewniana lodeczka (juz samo plyniecie bylo fajnym doswiadczeniem), zeby obejrzec dwie niewielkie jaskinie, w ktorych znajduja sie tysiace drewnianych i zlotych posazkow Buddy.

.

Palac Krolewski

Nieczynny. A wlasciwie zamieniony pod koniec lat 70-tych, w czasach rzadow Pathet Lao, na Muzeum Narodowe (i pod taka nazwa oficjalnie funkjonuje), po tym jak cala rodzine krolewska wywieziono na polnoc, gdzie wszyscy zmarli z glodu!

Najciekawszym miejscem w muzeum okazala sie sala audiencyjna krolowej, w ktorej zebrano kolekcje przeroznych oficjalnych prezentow panstwowych. Niezapomniane wrazenie wywarl nas miniaturowy plastikowy model Apollo 11 (o ile nie myle nazw i numerko, ale tak,chodiz o ten wlasnie z ksiezyca) – dar od prezydenta Nixona. A takze, a nawet bardziej, dar z Polski: malusia replika „Szczerbca”, szczerbczyk taki, szczerbus, szczerbunio malunio… No, mozecie sobie wyobrazic nasza radosc! ;D

02/12/2008

taaak, to byl lajtowy dzien. Z zadan obowiazkowych „zaliczylysmy” mikroskopowe Centrum Tradycyjnej Sztuki i Etnologii, ladne, ale ktorego nazwe moznaby spokojnie zamienic na Centrumik Ubranek Ludowych, bo w zasadzie poza odzieza niczego w tych niewielkich 2 salkach nie bylo.

A potem to juz tylko sobie lazilysmy, lazilysmy, lazilysmy… i probowalysmy sie zmierzyc z tematem: Luang Prabang a Sprawa Ujecia Obiektywem.

Nie wiem jak siostry, ale ja bez specjalnego sukcesu.

03/12/2008

A dzis lecimy do HANOI – ostatniego miejsca w naszej troszke inaczej zaplanowanej, ale tak wyszlo jak wyszlo, podrozy.

Siedzimy na sniadanku w jedynej knajpie w miescie, ktora ma wi-fi i probujemy udowodnic, ze to wi-fi dziala, i ze na pewno nam sie uda wyslac poczte, sprawdzic dostepnosc hoteli i zaladowac galerie na bloga!!!

Jesli to czytacie, to znaczy, ze wygralysmy!

Powiązane zdjęcia:

Author: Tygrys

13 thoughts on “SABAJDIII…

  1. Chcialam dodac, ze w pojezdzi, ktorym jechalysmy z Pakse do Champasac miescilismy sie w 18 osob plus te urocze dwie swinki i tony bagazu (choc miejsca „na oko” bylo na 8 i walizke). Ale bylo zabawnie ;)….. No moze swinkom nie bylo do smiechu :O

  2. PS
    Chcialam dodac, ze Misio sie strasznie rozpil – musimy pilnowac, zeby nie upijal nam z kufli!!! Ja rozumiem, ze jest zimno…ale to chyba nie powod 😉

  3. Misio to w koñcu teæ czøowiek (tzn. teæ miß) i ma praow do przyjemnoßci czy jest zimno czy ciepøo 🙂

  4. No bomba, bomba. Pisz dalej, pisz 😉
    Dobrze, Moniś, że Wy nie wracacie przez tę Tajlandię, bo tam blokada lotnisk jest teraz 😀
    Będziesz przywozić garnki jako pamiątki ?

  5. ooo, macie dla mnie swinke !!!! super !!! dzieki !!!! hurrraaaa!!!!! :))))) tylko wyjmijcie bidna z tego worka .. :PP
    a zdjecia super super , nawet slideshow mi wreszcie dziala.. choc i tak nie moge sie doczekac prawdziwego pokazu w w-wie

    POZDRAWIAM !!!

  6. Garnki oczywiscie bardzo pragne przywiezc, tylko nie wiem, czy sie nie potluka po drodze. Wiesz, ten kamien jest taki kruchy w ostatnich tysiacleciach….
    Co do swinek, to mam obawy, ze moga zostac pozarte przez dziewczyny w czasach kryzysu, bo nam sie kasa konczy dramatycznie (jakies to luang Prabang drogie strasznie! Tu 100.000 , tam 100.000 i ni ma). Ja sie delektuje owocami morza, ale… eee… nieee… lepiej nic nie powiem poki co, moze po przyjezdzie lepiej :]
    Slideshow niestety ucina zdjecia, lepiej ogladac pojedynczo
    nie umiem sobie z tym technicznie poradzic, zeby pokazywal prawidlowy wymiar 🙁
    relacja z Luang Prabang sie powoli szykuje, ale to baaardzo po..wooo..lii…, poki co probujemy sobie zarezerwowac nocleg w Hanoi, bo tam tez zdaje sie problem moze byc
    tymczasem
    pozdrowionka
    buziaczki
    i takie tam te rozne inne

  7. No to czekam niecierpliwie na relacje.
    A poza tym zdaja sie,ze juz skonczyl sie protest na lotnisku w Bangkoku. Wiec miejmy nadzieje nie bedzie problemow z powrotem.

  8. zagladam , czytam, ale nie pisze… bo jakos tak mi natchnienie odeszlo. To chyba z tej zawisci albo To kryzys wieku sredniego….
    juz niedlugo sie zobaczymy i razem napijemy. zdjecia super….

  9. no to fajnie, ze to piszesz, bo mam wrazenie chwilami, ze ja pisze w proznie :]
    Ale i tak nie licz na wyszukanie prezenty, bo mnie w tej dziedzinie natchnienie opuscilo 🙁

    A co do Bangkoku to tez liczymy, ze do poniedzialku zdaza odleciec te tlumy, ktore czekaly dotychczas…

    buziaczki dla wsiech

  10. w jaka proznie?? wszyscy czytaja i ogladaja
    az dech zapiera slowa wydusic nie mozna
    a co dopiero mowic o pisaniu 😉
    buziaki dla wsiech trzech

  11. Wiesz, bardzo ciekawe to wszystko co piszesz.
    Jak myslisz , czy opowiesz wszystko szczegółowo w drodze w gory? (hint )

  12. no to prowokacja grubymi nicmi troszke sie udala, ciesze sie 😉
    szykuje ostatnia porcje informacji i zdjec z Hanoi i okolic i powoli czas sie pakowac.
    Wszystkim czytajacym i kibicujacym dziekuje i pozdrawiam 🙂
    a co do gor… aluzju poniala… ale jeszcze nic nie moge powiedziec

Skomentuj sikora Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.