prawdziwie afrykańskie Południe

27 wrzesnia – 02 pazdziernika 2009

27/09/2009 Arba Minch

505 km od Addis.
Zasiegu nie ma. Tzn. jest, ale znow nie mogę wysyłać smsow.
Przed chwila nie było pradu, ale już jest.
Woda jest goraca i do tego leje prawdziwym strumieniem!!! Zal spod prysznica wychodzic.
Jednym slowem siedzimy w Arba Minch – ostatnim bastionie powiedzmy cywilizacji na poludniu Etiopii.
W hoteliku (nazwa? Nieopisany w zadnym przewodniku) zupełnie przyzwoity, za zupełnie przyzwoita cene, z niezwykle przyzwoitymi warunkami!

Ale jak tu dotarłyśmy?

Wynajeta Toyotka Land Cruiser 4D (doswiadczona wielce!, z bardzo łysiutenkimi oponkami, za to z kierowca Tsgaye, który ma za soba nastoletnie doświadczenie w kierowaniu ciężarówkami przez bezdroża Etiopii, Sudanu i Djibouti), przez przepiekne krajobrazy („czy ja już mówiłam, jak bardzo mi się Etiopia podoba?” – cytat ze mnie, wypowiadającej te slowa srednio 857 razy dziennie) już po 11 godzinach (kierowca calkiem dobrze prul, ale bezpiecznie zarazem) dotarłyśmy tu, wlasnie tu.

Po drodze mijając 2 historyczne (Etiopczycy nazywaja je mocno na wyrost „prehistorycznymi”) miejsca: Melka Kunture (które, z racji swieta Meskal, było zamkniete) oraz Tiya (która., mimo swieta Meskel, była otwarta).
Tiya to zespol stel nagrobnych sprzed około 800 lat, po których oprowadzil nas starszy pan-przewodnik, który swoja interesujaca angielszczyzna skupil się w duzej mierze m.in. na nietypowej dla tego miejsca steli w kształcie, do którego opisania uzyl bardzo wielu slow z jezykow mu (i nam w większości) obcych, bazujących glownie na rdzeniu „fallus” lub „penis”.
Nasz totalny brak reakcji chyba go rozczarowal, natomiast my z duzym trudem powstrzymałyśmy się od nauczenia go kolejnego adekwatnego, krotkiego acz wdzięcznie treściwego, slowa po polsku.

O krajobrazach pisalam? No cudnie, po prostu! Co tu pisac, zdjęć jest troche

A jutro ruszamy w te naprawde najprawdziwsze plemiona…

28/09/2009 Konso, Turmi

Chcialysmy Afryke? Mamy Afryke!
Wyladowalysmy w sercu tego, co się potocznie uwaza za Czarny Lad.
Siedzimy w Turmi, w „hotelu”, w którym prad jest z generatora, woda z baniaka, prysznic (mylony z toaleta) na zewnatrz, z którego raczej nie skorzystamy (lobbujemy za przyznaniem nobla osobie, która wymyśliła nasaczane chusteczki do mycia niemowlat), pokoje nie kwalifikuja się nawet do kategorii przewodnikowej „basic but clean”, bo nawet na basic to za malo, a clean w ogole nie dotyczy. Co tu duzo mowic, psze panstwa, prezerwatywy na oknie nie pozostawiaja wątpliwości: wyladowalysmy w burdelu!
Nie, nie, nie! Jedynie jako goscie tej „przykrywki”, zwanej hotelem.
Niewielkim pocieszeniem jest fakt, ze w gorszej niż my sytuacji jest para Hiszpanow i pewien Anglik.
W duzo gorszej….
Oni naiwnie przyjechali tu sobie niezależnie autostopem, żeby popatrzec na Hamerow.
3 dni temu.!
Nie moga wyjechac, bo autostop jezdzi tylko w jedna strone :]
My ruszamy rano do Jinki, ale czy tam będzie lepiej?
Pewna nadzieje daje fakt, ze glowna ulica sluzy równocześnie za pas startowy…
To może i jakas telefonia jest? Albo… albo… albo może nawet Internet??

Oj, chyba oczadziałam od oparow benzyny naszej toyotki-na-lysych-oponkach.

Ale to wszystko, psze panstwa NIEWAZNE!
WAZNE sa krajobrazy po drodze!!!! Bajeczne! Prawdziwie afrykanskie! Ach, te kolory! I te zwierzeta!!!
Widzialysmy dzis papugi! I jaszczura! I weza (prawie)! I baboony!!! Eeee… babuny to takie malpy etiopskie, które…. Eeee…. No przewodnik pisze o nich rozne rzeczy… ja nie wiem, może dziewczyny się wypowiedza 😉

A poza tym widzialysmy dzis ludzi Konso (po uprzednim stoczeniu walki z rzekomymi przewodnikami, którzy probuja naciągać turystow na maxa), gdzie dla odmiany toczyłyśmy boj z rozentuzjazmowanymi dziećmi, żądnymi naszych birrow (przypominam lub tez informuje: birr to jednostka monetarna Etiopii).

A okolice tej malowniczej dziury, w ktorej siedzimy, zamieszkuja ludy Hamerow! To ci, z czerwonymi wlosami na kobietach. I już dzis ich troche widziałyśmy! I sa prawdziwi, wcale nie skansenowi (jak Konso troche). Jutro z samego rana ruszymy na krotki rekonesans, a potem jedziemy na targ do Demeka, gdzie zjeżdżają się WSZYSCY HAMEROWIE!

Ale to dopiero jutro.
Dzis trzeba przetrwac te noc.
Kiedyż wylacza te decybele?? Muza, nie powiem, na ogol calkiem fajna, ale glosna niemiłosiernie!
Ach, czemuz nie wzielam zatyczek do uszu???

29/09/2009 Turmi/Demeka (plemie Hamer), przejazd do Jinka

O Turmi już się rozpisałam powyżej (nic się przez noc nie zmienilo), ale jedzie się do niego dlatego, ze wlasnie w tej okolicy mieszka najwięcej ludności z plemienia Hamerow, malowniczy lud – którego kobiety maluja sobie wlosy na czerwono, a mężczyźni nosza gustowne kocyki, opiete na jedrnych posladkach.
Z kolei w oddalonej o niespełna 30km Demece odbywaja się targi, gdzie przybywaja tlumnie m.in. Hamerowie wlasnie i sprzedaja rozne swoje dobra.
Dziewczyny nabyly koraliki fasolowe i kopytko do spania.

30/09/2009 Jinka (plemie Mursi)

Jinka to miejscowość, slynaca glownie z tego, ze przez jej srodek przechodzi pas startowy.
Znaczy, jest to okreslenie mocno na wyrost, bo właściwie jest to pas-pastwiska, przechodzący przez srodek miejscowości, na którym jeszcze rok temu ladowaly samoloty. Ktos poszedł po rozum do glowy i zaczal budowac normalne lotnisko, a samoloty przestaly ladowac.

Jinka slynie również z tego, ze prad jest dowozony z Addis, pod warunkiem, ze ktos wysle do Addis takie zapotrzebowanie. Tzn.: miasto jest zasilane z agregatora, któremu należy uzupełniać paliwko. My trafiłyśmy na okres, kiedy zapomniono zamowic owo paliwko, w związku z tym w miescie nie było pradu.

A tak poza tym, Jinka to miejsce wypadowe do wiosek Mursi – bodaj najbardziej wojowniczego plemienia Etiopii.
Czy oni wojowniczy, czy nie, to ja nie wiem, nie byli jakos szczególnie agresywni (mimo, a może wlasnie dzieki, posiadanym karabinom), natomiast niewatpliwie jest to plemie, które spokojnie może stanac na podium w kategorii: PLEMIE, KTÓRE NAJBARDZIEJ OSZPECA SWOJE KOBIETY!
Generalnie wizyta tam, choc niewątpliwie interesujaca, przypominala wypad do bardzo smutnego cyrku.

01/10/2009 Jinka – Key Afar – Arba Minch

Czujemy już oddech biletow powrotnych na plecach 😉

Jeszcze tylko targ w Key Afar, który miał być bajecznie kolorowy, był jednak tylko targiem bydla; może byłyśmy za wczesnie…

Jeszcze tylko nocleg w Arba Minch (mialo być ekskluzywnie, a wyszlo zupełnie przyjemnie w hoteliku „Bekele Mola” z widokiem na 2 jeziora, a za cene zupełnie zalosnie przystepna)

Jeszcze tylko powrot do Addis… Może teraz uda się zobaczyc Melka Kunture (jak jechałyśmy w poprzednia strone było święto Meskel i było zamkniete (o dziwo, poblisko Tiya, mimo swieta, była otwarta ))
Nie udalo sie 🙁

Jeszcze tylko wejscie do Internetu w Addis…
udalo sie, ale internet im sie nie za bardzo udal

Jeszcze tylko pare godzin na lotnisku w Addis… (kto wymyślił wylot o 4 w nocy???)

No i jeszcze troszke lotu….

I już! I po wakacjach!

Powiązane zdjęcia:

Author: Tygrys

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.