Pierwsze Etiopskie Podsumowania

POGODA, czyli kiedy jechac?
Wyglada na to, ze 2-ga polowa wrzesnia jest bardzo dobrym pomysłem.
Nie jest jeszcze morderczo goraco.
Na północy pora deszczowa wlasnie się skończyła (względnie konczy), czyli jest pieknie kwitnąco zielono
Na południu jeszcze się nie zaczęła(ale czai się tuz za rogiem, czyli październik na poludniu może już być nie dosc, ze mokry, nie dosc, ze malo malowniczy, to do tego miejscami nieprzejezdny! Np. do wioski Mursi)
Jest to ciagle off-season! Co oznacza: po pierwsze malo turystow, po drugie możliwość negocjowania ceny (czasami, bo ogolnie rzecz biorac Etiopczycy maja to gdzies!)

A w kwestii turystow…. Tlumy wala jednk pod koniec grudnia i zostaja do marca. Czyli jakby pomiedzy 2-ma porami deszczowymi, ta na polnocy i ta na poludniu.
Tyle, ze wtedy jest zdaje się niemożebnie goraco! A klimatyzatorow to ja tu za wiele nie widziałam…

CO i JAK, czyli dlaczego nie zobaczyłyśmy gor Simien i krokodyli na jeziorze Chana?

Nie zobaczyłyśmy, bo niezupełnie dobrze skalkulowałyśmy czas. Nie, żeby nm go zabraklo, wrecz przeciwnie! W kilku miejscach miałyśmy go az w nadmiarze.
A konkretnie:
– Gonder – 1 dzien na zwiedzanie miasta to zupełnie wystarczy! Zwlaszcza jak się wezmie przewodnika z „royal enclosure” (czyli tego zespolu zamkow dawnych władców, zwanego „etiopskim Camelotem”), za zupełnie rozsadna cene 100birr(ow) za wszystko! Tzn. zamki, laznie Fasilidasa i kościół Debre Selassje. (wychodzi ok. pol dnia, reszte można na wlasna
W zasadzie wiecej do ogladania nie ma, bo wioska Felaszow to festyn garncarski (zreszta można ja zaliczyc w jakies pol godziny, z przejazdem tuk-tukiem włącznie)

No i z Gonder wlasnie robi się wypad w gory Simien. 1-dniowy, 2-dniowy, wielodniowy….
Tyle, ze chyba nie można na wlasna reke za bardzo (chyba ze się już dobrze wie co i jak) i trzeba dobulic za jakas wycieczke. Nasz blad polegal na tym, ze z jakiegos powodu wydawalo nam się, ze w Gory Simien trzeba jechac na minimum 2-3 dni. Otoz nie trzeba! Można zrobic wyskok niespełna jednodniowy – ot, tak, żeby posmakowac krajobrazow, a ponoc jest co smakowac…. No nic, Simien zostaje na nastepny raz

– Axum – podobnie jak Gonder. 1 dzien na miasto zupełnie wystarczy, zwłaszcza jak się wezmie przewodnika (choc ci tu to się mocno cenia! Twarde negocjacje niezbędne),
a 2-gi dzien przeznaczyc na pol-dniowa wycieczke (samochodem, wynajętym z kierowca) do Yeha. Jeśli ktos lubi tajemnicze starożytności ukryte przed swiatem, pośród malowniczych krajobrazow, to Yeha jest absolutnym musem! Na mnie to miejsce zrobilo jedno z największych wrazen (cos mi stylistyka szwankuje)

– Lalibela – w zasadzie, jeśli się sprezyc i natychmiast po rannym przylocie ruszyc na zwiedzanie 11 skalnych kościołów (koniecznie z przewodnikiem na poczatek, żeby nie tracic czasu na szukanie dojscia do nastepnego kościoła, potem można sobie chodzic samemu w swoim tempie, zwłaszcza ze bilet jest na 5 dni!) to tez wystarczy 1 dzien. Z drugiej strony, choc sama Lalibela to zadupie, to nawet to zadupie ma swój klimat i warto się poszwendac tego drugiego dnia we wlasnym tempie lub tez nawet wyjsc na spacer do kolejnego klasztoru w pobliskich gorach, albo wynająć terenowke na pol dnia i wyskoczyc do klasztorow kawalek dalej. Lub tez nie robic nic tylko pojsc po poludniu do hotelu „Mountain View” (to bodaj najdroższy hotel w calej miejscowości, ale restauracja ma ceny normalne) i zachwycic się widokiem! Kontemplujac zwłaszcza zachod slonca

– Harar, tak… tu mam pewien problem. Bo choc samo tzw. Stare Miasto, czyli otoczone murami XIV-wieczne (?) muzułmańskie miasto, z pokreconymi uliczkami, dziesiątkami tak oficjalnych jak prywatnych meczetow, kolorowymi domami, licznymi bazarami, jatkami, zaułkami tematycznymi, jak np. ulica krawcow (na ktorej szyje się ubrania na starych maszynach wprost na ulicy), generalnie zacheca swym klimatem do wloczenia się bez celu i zatopienia w atmosfere tego, troche zatrzymanego w czasie, miejsca, tak z drugiej strony, tlumy namolnych dzieciakow, bywa ze agresywnych żebraków, niespełna rozumu wielbicieli czatu (czat w Etiopii to nie sposób komunikacji miedzyludzkiej, lecz uzywka w lisciach do zucia), zdecydowanie do tego zniechęcają!
Powiem tak, ciesze się ze tam pojechałyśmy, ale zdecydowanie lepszy model to:
Przelot Addis-Dire Dawa, przejazd miniusem Dire Dawa – Harar (dojeżdża się przed poludniem), szybki przeskok do hotelu np. do „Belayneh” jest dosłownie 3min spacerem od stacji minibusow, spacer ok. 3-4godziny po Starym Miescie (koniecznie z przewodnikiem, bo przynajmniej odstrasza zaczepiaczy), a wieczorem ogladanie spektaklu p.t. „karmienie hien”. Tak, hieny sa fajne, robia wrazenie milusich misiow, które się chce pogłaskać i przytulic. Oparlysmy się pokusie… A nastepnego dnia czym prędzej wracac do Addis. To zupełnie wystarczy. My naiwnie sadzilysmy, ze z zachwytem spedzimy to dwa dni, niestety ten drugi to było już zabijanie czasu (np. interesujaca, zupełnie ponadplanowa wizyta w lokalnym browarze)

Plemiona Poludniowe – taka jest oficjalna nazwa tej prowincji Etiopii, z angielskiego „Southern People”, nawet tablice rejestracyjne z tego regionu nosza skrot SP (co zreszta mieszkancy polnocy, zwłaszcza Addis, rozwijaja złośliwie jako „stupid people”). O ile się nie myle, nazwa zwyczajowa jednak jest Oromia. Tak tez się nazywaja ogolnie ludzie poludnia, jak tez ich wlasny jezyk oromo, niezależny od oficjalnego amharskiego (tego ucza się w szkolach, obok angielskiego).
Nasz 6-dniowy grafik wyjazdu wyglądał tak:
1 dzien – przejazd Addis-Arba Minch, ponad 500 km, ok. 11 godzin; nocleg i tyle
2 dzien – Arba Minch – Konso (tu postoj ze zwiedzaniem wioski Konso) – Turmi. Mialysmy isc do wioski Hamerow, ale zaczęło lac, wiec utknęłyśmy w naszym „uroczym” burdelo-hotelu. Szybko okazalo się, ze w Turmi jest jak w trumni (ot, taki kalamburek sobie utworzyłyśmy) i jeśli się nie jest zainteresowanym intymna integracja z miejscowymi, to pozostaje tylko siedziec prawie po ciemku (prad z generatora, w precyzyjnie wyselekcjonowanych godzinach) przy piwie St.George. Okazuje się w pewnych okolicznościach nawet piwo przestaje smakowac….
Ale porankiem zobaczyłyśmy wioske Hamerow, tyle ze Hamerow w niej prawie nie było, bo większość poszla na targ do pobliskiej (28km) Demeki.
3 dzien – Turmi – Demeka (postojowa godzinka na targu) – Jinka
Dla mnie ten targ był bardziej interesujacy niż zwiedzanie wioski, bo w wiosce Hamerowie (i nie tylko, w zasadzie dotyczy to wszystkich ‘atrakcyjnych fotograficznie’ ludow) się po prostu usztywiaja, i na sile pozuja do zdjęcia (oczywiście płatnego!), a na targu sa soba i wtedy można podpatrzec ich naturalne zachowania.
Calosc z dojazdem do Jinki zajmuje raptem pol dnia, a w samej Jince tez za bardzo nie ma co robic, zwłaszcza, ze tego dnia akurat nie dowiezli Internetu (może jutro?)
4 dzien – Jinka oznacza wypad do wioski Mursich. W zasadzie zajmuje to tez tylko pol dnia, ale ponoc, jak mowia lokalni znawcy do Mursich należy jechac z samego rana, robic szybko zdjęcia, za wynegocjowana na wstepie z chiefem wioski cene (zreszta dłużej niż 30-40 minut się tam nei wytrzyma) i czym prędzej stamtąd wyjeżdżać, zanim wroca nachlani, za turystyczne pieniadze z dnia poprzedniego, mężczyźni. Mursi maja karabiny. Wiele osob w Etiopii ma karabiny, ale Mursi maja ich duzo. Kobiety tez.
Powiem tak: jeśli kogos nie interesuje uczestniczenie w smutnym cyrkowym spektaklu, może sobie ten wypad darowac. O zwyczajach Mursich bowiem, poza słynnym nacinaniem kobietom dolnej wargi i wkladaniem wen coraz wiekszych talerzykow (rzekomo w celach estetycznych, choc teorii na ten temat jest wiecej), wiele się nie dowie. Zyja w słomianych, tymczasowych, chatkach. Ale może to jest tylko wersja dla turystow? Może po prostu do swoich prawdziwych wiosek obcych nie dopuszczaja?
Ciekawsze, z etnograficznego punktu widzenia, było ogladanie wioski Konso, czy Hamerow.
5 dzien – Jinka – Key Afar – Arba Minch
Key Afar jest tak czy tak po drodze, ale caly sens zatrzymywania sie tu polegal na tym, ze w czwartki odbywa sie tu ponoc nieprawdopodobnie barwny, Duzy targ. Pewnie tak… Tyle ze ten targ zaczyna się ok. poludnia i nabiera barw dopiero ok. 14, my natomiast dotarłyśmy tu przed 11, pokręcily się ok. 40 minut, popatrzyłyśmy na handlarzy bydla (tylko o tej porze) i ruszyliśmy dalej, bo droga do Arba Minch daleka. Dojechalismy tu ok. 17:00, a zmrok zapada po 18.00, czyli duzo czasu na targ a Key Afar nie ma. Zapewne wiecej sensu mialoby ogladanie tego targu jadac w druga strone, pod warunkiem oczywiście, ze bylby to czwartek.
6 dzien – Arba Minch – Addis, czyli kolejne 11 godzin w samochodzie.

Na obserwowanie zycia zwierzat nad jeziorem Chan (hipopotamy, flamingi, krokodyle…. Ponoc cudo!) zabraklo nam dnia 

Co bym zrobila inaczej, lub zaproponowala kolejnym pokoleniom?

Środa: Addis – Arba Minch (11h)
Czwartek: Arba Minch – Key Afar – Jinka (8h)
Piątek: Jinka/wioska Mursi (5h)
Sobota: Jinka – Demeka (targ Hamerow) – Turmi (5h)
Niedziela: Turmi – Konso – Arba Minch
Poniedzialek: Arba Minch – Addis (11h)

+ 1 dzien, z pierwszej lub drugiej strony, na wypad lodzia z Arba Minch nad jezioro Chan

To daje razem i tak 7 dni, ale wydaje mi się ze piątek i sobote możnaby spokojnie polaczyc, być może po wynegocjowaniu dodatkowej oplaty, za to zyskuje się 1 dzien

KASA, czyli ile za to wszystko?

Jak by tak podsumowac to wychodzi, ze 23-dniowy (z przelotami włącznie) wypadzie, własnoręcznie zorganizowany, kosztowal nas ok. 7.200,- PLN.
Na powyzsza liczbe składają się poniższe glowne kwoty:

– 2900 – przelot podstawowy (KLM – wte&wewte)
– 1000 (niecale) – 5 przelotow wewnętrznymi liniami (do Bahar Dar/ do Axum / do Lalibela / do Addis / do Dire Dawa), opłacone w Polsce karta kredytowa. Był jeszcze 6-sty lot (Dire Dawa – Addis Ababa), ale ten opłaciłyśmy na miejscu, twarda waluta do raczki kasjera Ethiopian Airlines, bo nie dalo się inaczej.
Co się okazalo: nasze poprzednie loty wewnętrzne były tak tanie, bo system rezerwacyjny potraktowal nas, z jakiegos, niewiadomego nam powodu, jak autochtonki i policzyl taniej. Na ostanim locie już się nie dal oszukac i trzeba było zapłacić normalna cene (i tak nie dramat, bo wyszlo 134 $). Czyli generalnie w najgorszym wypadku należy liczyc kwote podwojna dla nierezydentow
– 500 (inne wydatki w Polsce, jak Malarone, ubezpieczenie, opryski na moskity i inne latajace, symboliczny zapas konserw (przydal się, a jakze!) itp.
Nie licze tu rzeczy, które się kupuje i tak i się ma i uzywa w Polsce np. srodki na przeziębienie (przydly nam się bardzo!), czy witaminki
– 2750 – dolary wymienione i/lub wydane na miejscu (w tym ten przelot za 134$, a także wyprawa na poludnie, osobowej i zakresowej kosztowala nas po
380 $, za wynajecie która w takiej konfiguracji samochodu z kierowca i paliwem)
w dolarach wydałyśmy po 950$ (?)

PREZENTY, czyli co rozdawac i gdzie?
Generalna zasada: nie dawac pieniędzy za nic! Już sami Etiopczycy to wiedza, ze zebranie (nagminne) do niczego nie prowadzi. Nie mowie tu o kalekach, nieprzystosowanych starcach itp. Raczej chodzi o dzieci, które się szybko ucza, ze bialy turysta to latwy pieniadz! W niektórych miejscach, np. w Lalibeli, gdzie w swoim czasie było to plaga, poustawiano specjalne puszki w roznych miejscach (np. hotelach, restauracjach) w które mozna wrzucac pieniadze, za które miasto utrzymuje bezdomnych i sieroty. Istnieja plany (sadzac z wypelnianej ankiety), żeby cena biletu (z roku na rok konkretnie wyzsza) zawarla w koncu w sobie również taki rodzaj podatku/haraczu na rzecz lokalnych żebraków roznej masci. Przy jednoczesnej akcji informacyjnej i edukacyjnej, program ten ma szanse ograniczyc natarczywość, dobra co tu duzo gadac, żebraninie, w miescie.
Ale prezenty czemu nie?
Na polnocy bardzo dobrze rozdaja się długopisy i olowki. I w zasadzie tylko na polnocy, bo Addis jest bogatsza, a poludnie mniej wyedukowane, za to na polnocy dzieci same o to prosza (choc, jak nam powiedział lokaly przewodnik z Gondar, potrafi to być również sposób na zebranie o pieniadze: „daj długopis, daj długopis, daj długopis! Nie masz??? To dawaj kase!”.
Smyczki na klucze, czy komorki – swietny prezent dla wszelkich przewodnikow (oficjalnych, czy nie), kierowcow, milych kelnerow i ogolnie dorosłych, które wiedza co z nimi zrobic (a którzy naprawde wydawali się być nimi zachwyceni!)
Samochodziki, tak takie male kolorowe samochodziki, którymi bawia się mali chłopcy (choc nie tylko) wydaja się być absolutnie nie znane dzieciom etiopskim. Ale widok min, radości na twarzy, jest po prostu bezcenny! Do dzis zaluje sytuacji, kiedy w wiosce pod Bahar Dar, pewien chlopiec bawil się własnoręcznie zrobionym z galazek jakby-samochodzikiem, a ja akurat nie mialam przy sobie tej europejskiej zabawki, żeby mu dac.
Chyba w ogole zabawki, których taki przesyt maja dzieci europejskie, mogą być niesamowitym darem dla dzieci etiopskich. Poza domem, jedzeniem, ubraniem, każdy przeciez potrzebuje tez zabawy, czy misia-przytulanki. Problemem jest tylko, jak wyselekcjonowac to jedno dziecko z tlumu, któremu się da zabawke, żeby zarazem innym nie było przykro…. Dlatego w koncu misie, które wozilam ze soba przez cala Etiopia wyladowaly u dzieci naszego kierowcy, z którym jeździłyśmy po poludniu kraju.
Slodycze – ja nie wiem. W kraju, w którym opieka medyczna jest, jaka jest (a jaka jest to każdy musi sobie uzyc wyobrazni, grunt ze nie chorowałyśmy!), a żeby to oni maja straszne (nie to co np. tacy Mongolowie, czy Tybetanczycy), raczenie ich dodatkowo słodyczami, nie wydaje mi się najlepszym pomysłem. Ale za to suszone sliwki, czy morele (które tez ze soba woziłyśmy) wydaja się być niezłym, a na pewno zdrowszym, substytutem „karmela” – o to tez czasem prosza dzieci.
Swietnym, lecz kosztownym pomysłem, wydaje się być wozenie ze soba Polaroida i ofiarowanie zdjęć osobom, z którymi się je równocześnie robi cyfroweczka ;). Etiopczycy sa ze wspolczesna technologia jeszcze mocno na bakier, ale już im się podoba podglądanie (często ukradkie, przez ramie, a często wprost: pokaz jak wygladam na zdjęciu) na wyświetlaczu, tego co się przed chwila dzialo na zywo. Do tego, jako biedny narod, w zasadzie nie robia/nie posiadaja zbyt duzo wlasnych zdjęć. Tak wiec prezent taki ma moc podwojna: zarówno wartość niezapłaconego birra za zdjęcia, jak autentyczna radosc obdarowanego!
Pocztowki z Warszawy (np.) – pomysl nie mój, ale chyba calkiem niezly, zwłaszcza ze, jak usłyszałyśmy w Lalibeli, Palac Kultury jest zachwycajacym budynkiem (od kogos, kto go widzial na zdjęciach wlasnie).
Troche w uzupelnieniu tego, co wyzej, zdjęcia krajobrazow, ludzi, czy sytuacji, innych niż te znane Etiopczykom (glownie tym z poludnia!) to może być jak obraz w mieszkaniu współczesnego Europejczyka, z klasy sredniej.

ZDROWIE, czyli czym się pokłuć, czego nie przyjmowac pod zadnym warunkiem, a co wrecz przeciwnie!

Powiązane zdjęcia:

Author: Tygrys

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.