Pędzące Jeże dwa, a gotowane rybki trzy

18/11/2011

W dalekobieżnym autobusie wyruszyłyśmy ze stacji Pullman (jak to zwykle w Syrii, w każdym mieście  znajdzie się jakaś stacja Pullman) do domu.
Znaczy jeszcze niezupełnie do domu, na razie naszą stacją pośrednią na najbliższe 3 dni będzie Damaszek.

I znów przyjedziemy w weekend i znów będzie spokój i znów nie zobaczymy prawdziwego życia miasta, ale może uda nam się jeszcze dziś dokonać ostatnich zakupów na suku.

Jedziemy sobie zatem autobusem, czując się jak te rybki akwariowe w szklanym słoju, stojącym w pełnym słońcu na głównej ulicy w Lattaki. I cóż z tego, że poczęstowali zwyczajowym cukiereczkiem oraz szklanką wody niepewnego pochodzenia (grzecznie odmówiłyśmy, ortodoksyjnie pijemy tylko kupną wodę butelkowaną z rozpuszczonymi tabletkami witaminowymi, wzbudzając żółtym kolorkiem duże zainteresowanie i różne domysły), skoro w środku temperatura 98 stopni a zawartość tlenu w powietrzu 2% (razem daje 100 czegoś ;-))

Ale już po 4 godzinach jesteśmy w domu. Znaczy w swojskim już hotelu „Sułtan”. Mili dystyngowani panowie tym razem w ogóle nie chcą negocjować ceny. No ta, klient wrócił, to po co się starać. W ogóle te negocjacje w Syrii mocno przereklamowane. Większość handlarzy najwyraźniej nie uznaje targów i albo się płaci ich cenę, ale tracą zainteresowanie. A mieli jakoś bardziej szanować za targowanie….

19/11/2011

Piątek – weekendu początek. W zasadzie w Syrii (jak w każdym muzułmańskim mieście) piątek to już zaawansowany weekend. Postanowiłyśmy go zatem spędzić w rejonach bardziej chrześcijańskich i ruszyłyśmy na zwiedzanie  kościołów/klasztorów w Maaluli  i Seydnayi.

Ten w Seydnaya to nawet miał zawierać w sobie jakoś bardzo starą ikonę namalowaną rzekomo przez św.Łukasza, do tego tak bardzo cudowną, że miały się do niej modlić kobiety, błagające o naprawę trudnych realacji. Tak podaje przewodnik, obiecując do tego wyciskające łzy z oczu wzruszające sceny. Nie widziałyśmy ani scen, ani nawet ikony, tylko jakąś jej mizerną kopię z lat 90-tych XX wieku.

20/11/2011

Zabijamy czas w Damaszku: chodzimy po Starym Mieście, kontemplujemy stan architektury (że też to się jeszcze jakoś trzyma do kupy…), przebieramy się w gustowne ciuszki (w meczecie Omayadów w Aleppo były ciuszki w groszki, a tu przyjemnie bure fartuchy), próbujemy się targować (ze skutkiem jak powyżej), ale i tak nie ma co kupować (bo albo chińszczyzna dla Arabów albo cepelia dla turystów), aż w końcu lądujemy w najdroższej restauracji w mieście i zamawiamy największą na świecie kolację (czyśmy oczadzjały, czy też pomroczność jakaś jasna  nas opętała?!)

21/11/2010

ostatnia shoarma (mniam), ostatnia kawa po turecku (mniam mniam) ostatni świeżo wyciskany soczek (mniam mniam mniam) , ostatnie naprawdę słodkie ciasteczko z „włosami” (mlask mlask mniaaaaaaaaaam), ostatnie zdjęcie lokomotywy przy stacji Hijaz (pstryk), ostatnia próba dogadania się z taksówkarzem (-„airport, how much”? -„2,5 thousand much”) , ostatni foch na jego kretyńską cenę (-„!@#$% much!!!!), ostatnia taksówka za normalną cenę (500 SyP) na lotnisko… = OSTATNI DZIEŃ WAKACJI  🙁

29/11/2010

A teraz już w Warszawie, siedzę ciągle w biurze (godzina 20:18), czekając aż miasto się odparaliżuje po pierwszym, jak zwykle przecież niespodziewanym  ataku zimy (bezczelny śnieg w końcu listopada! co on sobie w ogóle myśli!) i przebijam się powoli przez wszystkie 2077 zdjęć, próbując dokonać obiektywnej selekcji.

Już wiem, że obiektywnie nie  będzie. No, jakoś się nie daje…. Wszystkie one takie przepiękne więcej 😉

Ale im dalej od wyjazdu, tym wzrasta szansa na większy dystans, więc może nie zabiję ilością, kiedyś tam, kiedyś tam….

A tymczasem kilka fotek z ostatnich 3 dni w Syrii:

marhaba! (znaczy cześć :-))

Powiązane zdjęcia:

Author: Tygrys

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.