jeśli staniało, to NIE jesteśmy w Jordanii

Madaba – Wadi Musa – Wadi Rum – Petra – Amman

Jeśli miałabym określić Jordanię jednym słowem, to powiedziałabym: DROŻYZNA (zeżarła nam prawie pół budżetu); jeśli miałabym określić Jordanię dwoma słowami powiedziałabym: DROŻYZNA i CWANIACTWO (trzeba uważać na każdym kroku, jak się okazuje ceny dla turystów są kilka razy większe, a dla obywateli Izraela jeszcze wyższe, choć jest to inaczej sformułowane. Np.bilet do Petry: dla Jordańczyków 1 JD, dla turystów 50 JD ! a dla tzw. jednodniowych visitorów 90 JD!!!!).

Ale od początku: do Jordanii przyjechałyśmy z fasonem prywatnym samochodem z Bosry. Tu krótkie uzupełnienie nt naszego pobytu tamże: w „baśniowej” restauracji, która okazała się zarazem naszym dwudniowym domem, pracowało 2,5 człowieka. Manager, którego z racji dziwnie latynoskiego wyglądu nazwałyśmy Jesus (czyt. z hiszpańska Hesus!), kucharz z Turcji (nazwany przez nas Woźnym Tureckim) a te 0,5 to młodociany bratanek Tureckiego. Po sąsiedzku z naszą znajdowała się restauracja „Caracalla”(z drugą tanią opcją noclegu – tą w beduińskim namiocie), a w niej przede wszystkim bardzo wyluzowany, sympatyczny, życzliwy i pomocny właściciel. Mr.Mechal, bo tak go z szacunkiem nazywali miejscowi (a po naszemu: Leonardo da Vinci Bez Bereta), oprócz tego, że ma parę knajp w mieście, wypasiony sprzęt elektroniczny (w tym WIFI, z czego skwapliwie korzystają okoliczni biznesmeni, którzy wieczorami przychodzą do „Caracalli” ze swoimi laptopami i wespół przy fajeczce surfują po świecie), ubiera się i wygląda jak europejski artysta, bo jest również malarzem, a do tego pół roku spędza w Europie, pracując m.in. w Luwrze, jako ekspert od tkanin, i to on pomógł nam obejść syryjską blokadę facebooka.

Mr.Mechal pomógł nam również w przerzucie naszych ciał do Madaby w Jordanii. Nawet za niewiele tylko wygórowaną cenę 3,5 tys Syp (czyli ok.70 USD, co stanowi jedynie jakąś dwukrotność ceny, jaką byśmy zapłaciły próbując się przedostać na własna rękę, tyle że trwało by to też ze dwa razy dłużej). Spod ruin rzymskiego teatru wyruszyłyśmy wypasioną limuzyną, niestety już po około 20km skończyła się nasza snobistyczna radość, gdyż szybciutko zostałyśmy przerzucone, niczym kontrabanda do innego, zdecydowanie mniej limuzynowatego, samochodu, za to z bardzo miłym kierowcą, który 74 razy dopytywał się, ćzy nie mamy nic przeciwko temu, żeby po stronie jordańskiej przesiąść się do samochodu jordańskiego kierowcy. Nie miałyśmy. To był błąd! Z jordańskim, lekko zakręconym, kierowcą – Alim – testującym naszą cierpliwość, wytrzymałość psychiczną oraz moc naszych bębenków przy pomocy muzy, której nie powstydziłby się żaden porządny polski abs, przeplatanej atakami gruźlicy z czarnych oczadzjałych płuc (my czadzjałyśmy wraz z nimi), dojechałyśmy w końcu tuż przed zmrokiem (czyli jakieś 3 godziny później niż planowałyśmy) do Madaby.

Madaba, miejscowość położona ok. 25 km od Ammanu, z największą w Jordanii mniejszością chrześcijańską, to przede wszystkim antyczne i bizantyjskie mozaiki, oraz kościoły. W tym kościół św. Jerzego z mozaiką, będącą najstarszą znaną (560 n.e.) mapą biblijnego świata, od Egiptu po Palestynę.

Hotel „Salome” w Madabie nie zachwycił ani ceną (46 JD = ok. 66 USD), ani jakością WIFI (bez szans na otwarcie jakiejkolwiek strony), za to wyświetlił nam na dużym ekranie „Indianę Jones – Ostatnia Krucjata”. Bardzo miłe wprowadzenie do Jordanii.

02/11/2010 wyruszyłyśmy z Madaby poprzez Morze Martwe do Petry.

Morze Martwe, czyli najbardziej na Ziemi zasolone jezioro, położone w najgłębszej depresji (448 m p.p.m.) jak sama nazwa wskazuje jest martwe. Czyli nie da się zachwycać fauną i florą, bo tej tu nie ma (za to podobno głęboko na dnie są ruiny Sodomy i Gomory!), można się w nim za to zdrowotnie potaplać, jeśli ktoś ma taką potrzebę i czas. My nie miałyśmy.

Może z Morzem Martwym jest tak, jak z tym kotem od Mrożka, który miał wyrzuty sumienia zamiast swojego pańcia-grzesznika: kto się wykąpie w Morzu Martwym będzie bardziej żywy, a morze bardziej martwe? Może

Ok.godziny 15 wylądowałyśmy w tzw. tanim (45 USD) hotelu „Orient Gate” (prowadzonym przez zabawnego, ciągle jakby na haju, Mohameda – po naszemu Gigi Amoroso) w Wadi Musa. Na tyle wcześnie, żeby podjechać jeszcze taksówką (za jedyne 15 USD) do tzw. Małej Petry.

Mała Petra jest mała, składa się z jednego kanionu, paru grobowców i jednego, chwilami lekko śliskiego, podejścia pod górę z widokiem. Ale daje dobry przedsmak Petry właściwej.

Wadi Musa jest dla Petry tym, czym Aquas Calliente dla Machu Pichchu, czy Siem Reap dla Angkor Wat – mieściną, która rozwinęła się i żyje dzięki pobliskiemu skarbowi turystycznie.

Wydawało nam się (BŁĘDNIE!) że, skoro to takie turystyczne miejsce to będzie tu mnóstwo hotelików, knajpek i sklepików, do tego najlepiej za takie malutkie jordańskie dinarki. A wyszło jak zwykle: wybór żaden, ceny z kosmosu. Dlatego wszystko puste. Nawet dewizowi turyści siedzieli w swoich hotelach i nie ruszali w miasto. Bo po co? Po godzinie 20 życie w Wadi Musa zamiera…

03/11//2010

Dzień odpoczynku, spania do 10!!! (jak nie na wakacjach normalnie!), słodkiego lenistwa a po południu zwiedzania Wadi Rum (czyli Piaszczystej Doliny), a w zasadzie tylko jej mizernego kawałeczka… Nie wątpię, że dalej, głębiej w pustynię jest piękniej, ale taki krótki wypad za bandycką cenę (20 JD = ok.30USD od osoby) można sobie równie dobrze darować,

04/11/2010

Nareszcie to, po co się do tej Jordanii pchałyśmy – Petra!

Starożytna stolica Nabatejczyków, którzy stąd między III w p.n.e. a I w n.e. kontrolowali szlaki handlowe. Sami Nabatejczycy zwali Petrę Rqm, czyli „wielobarwna”. Bo takie właśnie są góry z piaskowca, których Nabatejczycy „wydłubali” swoje miasto: pasiaste czekoladowe przekładańce, brązowo-czerwone salcesony, żółto-pomarańczowe chałwowce (chyba głodna jestem?). Jak się do tego dołoży w wyobraźni kolorowe tynki, marmurowe okładziny i głębokie wielkoformatowe reliefy, to naprawdę musiało robić imponujące wrażenie.

Ale i dziś jest fajnie, gdy tak jak my, się wdrapie na skały i obejdzie miasto z innej strony, gdzie nie ma turystów, jest cisza, spokój i wspomnienia dawnej świetności miasta…

Mimo, że po całym dniu łażenia nogi kończyły nam się na cebulkach włosowych, był to naprawdę relaksujący, wyciszający dzień.

05/11/2010 Nazad do Syrii!

najpierw minibusem do Ammanu – bardzo ostro wytargowane 4,5 JD od osoby za 3 h jazdy

potem taxi na  dworzec Abdelly – 2,5 JD z napiwkiem

a w końcu service taxi do Damaszku – za bezdyskusyjne 12 JD/os. jeszcze jedne 3 godziny w drodze z kierowcą, wyglądającym jak Talib z misją załatwienia 3 niewiernych, a który okazał się po prostu nieśmiałym i niedoświadczonym młodzieńcem

na granicy podatek  za wyjazd z Jordanii 8 JD (a 5 dni temu była jeszcze wiza za 10 JD)

I nareszcie Damaszek!

Nocleg w, jak podaje przewodnik, ulubionym przez archeologów hotelu „Sułtan” (w pobliżu zabytkowej, nieczynnej, stacji kolejowej Hijaz)

Przewodnik zapomniał dodać, że hotel ten jest ulubiony wśród archeologów polskich! Właśnie minęłyśmy się z prof.Gawlikowskim – w sensie czasowym, nie w windzie..

Sam hotel jest niesamowicie nastrojowy: prowadzony przez kilku dystyngowanych, dojrzałych panów, z którymi można się nawet porozumieć po polsku. Urządzony w dawnym mieszkaniu w starej kamienicy, trochę przypomina klimaty z powieści Agathy Christie. Nawet meble w jadalni wyglądają trochę jak wyjęte z XIX wiecznej salonki.

06/11/2010 Kierunek – PALMYRA!

Pustynia

Pustynia

Jeszcze pustynia

Jedziemy już 2 godziny przez pustynię

Owszem jest równa, przyjemna asfaltowa droga, ale wokół pustynia

Po 3 godzinach pustyni dojeżdżamy do Tadmor (Tadmor jest tym dla Palmyry, czym Wadi Musa dla Petry, Aquas Calliente dla…)

No i się nie dziwię, że starożytna Palmyra tak rozkwitła.

Wokół piachy, piachy i piachy… I całe życie w piachu w oczy…

Ileż piękniej posiedzieć w oazie… gdzie winko z dzbana się toczy

Wokół nicość, bezkres i piach…  I tyle piachu  w wiatru świstach…

Karawany w drodze wita was… Palmyra – królowa złocista

Poniosło mnie, przepraszam, już nie będę 😉

Dojechałyśmy do Palmyry c.d.n. , tymczasem druga porcja zdjęć  z Jordanii:

JORDANIA 01-05/11/2010

Powiązane zdjęcia:

Author: Tygrys

10 thoughts on “jeśli staniało, to NIE jesteśmy w Jordanii

  1. bajkowo, bajecznie, bosko po prostu jedno wielkie wooow ….. I z niecierpliwością czekam na więcej.

  2. JO, właśnie siedzimy na kolacji w Palmyrze. Zdążyłyśmy dziś zobaczyć tylko ruiny z góry, z zamku, za to o zachodzie słońca, też będzie pięknie – mówię CI!!! 🙂

  3. W windzie hotelu „Sultan” w Damaszku nie miałybysmy nawet szans minac sie z kimkolwiek, a na pewno nie z prof. Gawlikowskim. Chyba, że miałby najwyżej 100 cm wzrostu, a w obwodzie, w najszerszym miejscu 20 cm 🙂
    Nasza jazda windą w hotelu „S” to temat na oddzielną opowieść. Bez plecaków, przy pomocy kogoś życzliwego, jesteśmy się w stanie tam zmieścić, oczywiście jeśli nie oddychamy 😉 ale w końcu to tylko dwa piętra.

  4. Oczywiście natchnieniem dla Moniki do napisania tego fantastycznego wiersza jest lokalny gardłogrzmot 🙂

  5. no nieźle .. to zupełnie odwrotnie od tego, co ja robię w tej chwili 🙂 gdzie największą przygodą jest wyjście samej do tesco ! zazdroszczę i pozdrawiam całą ekipę :))

  6. no, morze nawet bylo fajne, tylko mialo zaawansowany brak udogodnien turystycznych typu: plaza, plaza dla turystow, knajpa z ryba, knajpa z rybka i piwkiem, jakakolwiek knajpa…

  7. W głowach się całkiem poprzewracało a morze to już nie wystarczy …. 😉
    jeszcze rybki i knajpy się zachciewa 😉
    i do tego jakiejkolwiek …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.